Przez ostatnie parę tygodni życie uczyniło ze mnie kurę domową, do tego kurę domową na emigracji, co ma w sobie bardzo wiele minusów, ale postanowiłam znaleźć też plusy. I tymi plusami się podzielić :)
Jedną z rzeczy, które uwielbiam w Kopenhadze to tureckie sklepy spożywcze, potocznie zwane przez nas "ciapaki" (i wierzcie, nie ma to słowo w moich ustach w tej chwili pejoratywnego znaczenia i zawsze już będzie się kojarzyć wspaniale i sentymentalnie :). Mówi się, że skandynawowie lubią ekologiczne jedzenie, ale w duńskich sklepach próżno szukać niepaczkowanej żywności, a paczki jakoś mało mi się z naturą kojarzą nawet jeśli jest na nich napis "okologisk". Nie to, żebym była jakąś eko-maniaczką i to wcale nie ekologia zawiodła mnie pierwszy raz do "ciapaka". Już przed sklepem stoją wprost na ziemi palety uginające się od dorodnych warzyw i owoców. Bez względu na porę roku marchew będzie tu wielka, pomidory soczyste, ziemniaki twarde a owoce zróżnicowane i przede wszystkim tanie. Gdy wejdziemy do środka jest już tylko lepiej, czujemy się jak na orientalnym targu, wszędzie zgiełk, nawoływania. A my, bez obaw o nasz portfel możemy sobie wybrać kilka z wielu gatunków chilli czy tez innych papryk, których nigdy w życiu nawet nie widziałam, nałożyć do woli wszelkiego rodzaju fasoli, orzechów, suszonych owoców (wszystko na wagę, ach te daktyle i kasztany!), wziąć pęczek (właściwie wiecheć) dowolnych ziół, potem możemy wejść między półki i wybrać sobie dwukilowy słój oliwek spośród kilkunastu rodzajów, miód z orzechami, albo wspaniałą chałwę. Nie jestem w stanie wymienić wszystkich wspaniałości. Można tam znaleźć wszystko co jest potrzebne do kuchni tureckiej, meksykańskiej, chińskiej czy tajskiej, mnóstwo niespotykanych słodyczy, jak również zwykłe rzeczy typu jajka czy mleko - tyle, że taniej niż w zwykłym duńskim sklepie. Przy tym wszystkim dziwi mnie, że Duńczycy prawie w ogóle się w tych sklepach nie pojawiają... Ja natomiast od kiedy tam robię zakupy, jem znacznie więcej owoców i warzyw. I eksperymentuję z jedzeniem.
Oto mój ostatni obiadek:
Faszerowana Papryka
To danie robiłam już w wielu wersjach. Jest proste i łatwo je można modyfikować, wg tego co najbardziej lubimy, albo co aktualnie mamy w lodówce. Takie przepisy lubię najbardziej. Tutaj podaję wersję wg mnie optymalną.
Składniki (na 4 osoby):
4 duże papryki (lub 8 małych) czerwone, żółte lub zielone
0,5 kg mięsa mielonego (ja używam wieprzowego, ale wg mnie może być też inne)
2 papryczki chilli
1 cebula
1 filiżanka ryżu
3 ząbki czosnku
4 łyżki koncentratu pomidorowego (albo jedno opakowanie pomidorów w puszce)
sól, pieprz, olej do smażenia, zioła prowansalskie
kilka plasterków sera
można też dodać wg uznania kukurydzę, groszek lub fasolkę w puszce, gdy np mamy mniej mięsa.
Na oleju podsmażamy wyciśnięty czosnek i pokrojone w drobną kosteczkę chilli. Dodajemy posiekaną cebulę i mięso, smażymy aż mięso zbrązowieje. Dodajemy koncentrat pomidorowy i ewentualnie inne składniki. Gotujemy ryż i mieszamy z mięsem. Wszystko doprawiamy solą, pieprzem i ziołami. Mamy gotowe nadzienie.
Umytą paprykę wydrążamy (wycinamy pestki i białe włókna) i wypełniamy nadzieniem. Na wierzch kładziemy plasterek lub dwa sera i wkładamy do piekarnika, na 220 stopni na około 15 minut, aż papryka zrobi się pomarszczona, a ser ładnie zapiecze. Jeśli zrobiliście "przykrywkę" z górnej części papryki nie nakładajcie jej na faszerowaną paprykę tylko połóżcie na blaszce osobno i nakryjcie paprykę dopiero po upieczeniu, dzięki temu ładnie zapiecze się ser :)
Smacznego :)
P.S. Na zdjęciu niestety papryka bez sera, którego brak w domu uświadomiłam sobie za późno :P